Witajcie!
Zanim przejdę do omówienia perfum wymienionych w tytule, chciałabym serdecznie zaprosić Was do zaobserwowania mojego profilu na Instagramie --->siedliskoperfum.pl, ponieważ w tym roku będę publikować tam recenzje kosmetyków do makijażu i pielęgnacji, a także treści związane z innymi moimi pasjami. Na blogu z kolei od czasu do czasu będę umieszczać recenzje perfum, które uznam za wyjątkowe, zamierzam również dzielić się zwięzłymi opiniami o zapachach przetestowanych z próbek.
Przechodząc do rzeczy, chciałabym zaprezentować Wam 3 kompozycje z oferty marek niszowych: 2 z nich są dość popularne wśród pasjonatów perfum, natomiast o jednej nie mówi się prawie wcale. Czy każda z nich zasługuje na Waszą uwagę? Zdecydowanie tak, ponieważ są to świetne perfumy. Kwestia tylko tego, czy wpiszą się w Wasz gust. Mnie nie rozentuzjazmowały na tyle, by myśleć o ich zakupie, ale być może ktoś, kto tu zajrzy, uzna, że dana kompozycja może być czymś, czego szuka od dłuższego czasu:).
Kompozycje, które w różny sposób interpretują jesień
- M. Micallef, Le Parfum Couture - otwarcie jest dość osobliwe, bowiem utkane na zasadzie przeciwieństw: sterylność kojarząca się z gabinetem lekarskim łączy się z motywem ogniska. Kolejna faza brzmienia odsłania iście jesienne obrazy. To las po deszczu, po którym przechadzamy się w momencie, gdy zaczyna się ściemniać, i aromaty nierozerwalnie związane z tym skojarzeniem, czyli przede wszystkim: mokre liście leżące na ziemi, kora, balsamiczna woń żywicy oraz zapach igliwia. Ostatni etap charakteryzuje się tym, że Le Parfum Couture nieznacznie się wysładza za sprawą miodu i drzewa sandałowego. Wyczuwam w tej kompozycji swoisty niepokój i melancholię, dlatego nie jest ona dla mnie. Sądzę, że po ten zapach sięgaliby również mężczyźni, gdyby flakon miał minimalistyczną, prostą formę. Moja ocena --->5/6.
- Reminiscence, Patchouli - w otwarciu czuć aromat słodkiego ziołowego syropu na kaszel, który dość szybko ustępuje miejsca zupełnie innemu brzmieniu... Od tego momentu aż do ostatniej fazy wyczuwam wyjątkową kombinację zapachową - to woń skórzanej tapicerki i słodkiej paczuli o kakaowym brzmieniu. Nie zauważam tu - jak inni recenzenci - ziemistości i odstręczającego zapachu piwnicy. Na mojej skórze te perfumy są umiarkowanie słodkie i spokojne, dlatego nie widzę przesłanek, by ostrzegać Was przed retro sznytem i bezkompromisowym ujęciem paczuli;). Dodam tylko, że na skórze męskiej może ułożyć się w zupełnie inny sposób i pachnieć jak... przeszywające chłodem arktyczne powietrze z takim lawendowo-kremowym niuansem (zupełnie jak Tabacora Parfums, T Men Cologne '76). Koniecznie sprawdźcie, jak to będzie u Was:). Moja ocena ---> 5/6.
Wiosna we flakonie
- Olivier Durbano, Pink Quartz - przez dłuższy czas od aplikacji perfumy pachną niczym innym, jak tylko... marmurem. Potem dopiero wyłania się róża w zimnym wydaniu i z każdą kolejną chwilą nie mogę się nadziwić, jak bardzo ta kompozycja zaczyna przypominać Elle eau de toilette od Yves Saint Laurent (czyli słynną chłodną różę z różowym pieprzem i pudrowo-drzewną molekułą ISO E SUPER podaną w dużym stężeniu;)). Ten zapach jest dobry, ale przeszkadza mi w nim to, że jest zmienny w nieprzewidywalny sposób. Wolę jednak Elle:). Moja ocena --->4/6.